sobota, 30 sierpnia 2008

kolorowosc

Indie to dziwny kraj - pomarancze sa tu zolte, woda brazowa, pustynia zielona, hebata kremowa, miasta rozowe (lub niebieskie) a czerwone swiatlo na drodze to tylko luzna propozycja dla uprzejmych kierowcow, ktorzy mogliby pokusic o zatrzymanie sie przed nim (i tak nigdy tego nie robia) . Generalnie wszystko swieci, blyszczy, miga i jest tak morderczo teczowe, ze osoba z epilepsja zeszlaby najprawdopodobniej w minute 43 sek.
By bylo szybciej, fajniej i w ogole pedzimy wynajeta fura przez Rajastan. Miejsce podobno na 120% indyjskie, wiec wszystkiego jest duzo. Krow jest duzo, malp jest duzo, psow jest duzo, ludzi spiacych na glebie jest duzo i jakby tego bylo malo to nasz driver ma o jeden kciuk za duzo. Na szczescie Taj Mahal jest jedno i to niezaciekawe, do tego nie pozwalaja tam jezdzic na desce. Brak ten wynagrodzil nam festiwal z racji urodzin Kriszny, czyli taki ichniejszy nowy rok. Wszyscy sie jaraja, bawia, robia szopki i pija jogurt z dodatkiem pewnej rosliny z gatunku tych konopnych. Bardzo spoko swieto.
Na dniach pewnie zaciosamy gdzies w pustynna dzicz, wiec netu pewnie nie bedzie, za to beda na pewno obrzydliwe wielblady i opcja na sandboarding, moze byc spoko.
Tymczasem elo!







Swiatynnie


niebiesko


bazarowo


palczak
szopka

prochy Taj Mahalski