sobota, 6 września 2008

Damn Rajastan!

Czyli podrozy po 120% Indiach ciag dalszy. Smigajac autostradami, drogami i czesto bezdrozami (albo wszystkim naraz, bo drogowo panuje tu chaos totalny), mijalismy krowy, kozy, trojkolowe ciezarowki, motory (najpopularniejszy pojazd dla 4 osobowej rodziny) i pojazdy ciagniete przez bydlo masci wszelakiej.
Pierwszy na trasie byl Udaipur, czyli najpiekniejsze, najbardziej romantyczne... blablabla...niesamowicie urokliwe...blablabla...miasto w Rajastanie, slynace z przepieknego... blablabla...powalajacego...palacu na srodku jeziora. Bylo calkiem spoko, szkoda tylko, ze jezioro wyschlo i co bardziej uparci lokalesi spacery po dnie sobie urzadzaja.
Lekko zawiedzeni, liczac na wieksze atrakcje pedzilismy niestrudzenie w kierunku pustyni. Pan Palczak Kierowca zaproponowal jednak maly przystanek w Jodhpur, kolejnym z kolorowych miast Indii. Tym razem ktos wpadl na pomysl pomalowania wszystkiego w promieniu 5 km na blekitno. Wytrzymalismy tam jedna noc i juz wiemy, ze odbyt szatana ma na pewno kolor jasnoniebieski.
Koniec koncow - dotarlismy na pustynie - i w sumie jak to na pustyni - bylo duzo piasku, kilka wydm, spalismy pod gwiazdami (razem z kozami) podziwialismy galaktyki, ktorych w Polsce nie widac bo albo sa chmury albo szerokosc geograficzna nie taka i odbylismy obowiazkowa przejazdzke na wielbladach vel camelach. Bestyje te przeokrutne, plujace wszedzie dookola i majace ponadprzecietna liczbe kolan sa bezsprzecznie najbardziej niewygodnymi zwierzetami swiata i nigdy wiecej nie chce miec z takowymi nic wspolnego.

Tak na zakonczenie i ku powszechnej informacji - 3 wrzesnia Miro mial urodziny, ktores z kolei i do tego spedzane w Jaislaimerze, wciaz zamieszkanym arabskim forcie niedaleko granicy z Pakistanem. Ciezko odtworzyc przebieg tej uroczystosci, ale wszyscy obecni (w liczbie 3) twierdza, ze byla zacna i przypominala polaczenie gry Prince of Persia z Las Vegas Parano. Niestety, zaladek Mira po tym wieczorze powiedzial stanowcze "nie" i obrazil sie na swiat caly, czego konsekwencja byl chwilowy rozpad brygady i moj samotny wypad w poszukiwaniu Yeti.
Jak snieznego malpiszona zobacze to napisze, ze widzialem. O!

Krajobraz z malpiszczem 2

gdzies tam

koniec swiata

da sie, jest ciezko ale sie da

cieszaca sie duzym powodzeniem restauracja

bestyja z czelusci piekielnych