piątek, 12 grudnia 2008

91 dni po...

nareszcie...

Curry Chaos video!

Czekaliście na to długo, wiele osób tu zaglądało,mimo że nic się nie działo. Dziś wybiła magiczna ilość 3000 wejść i z tej i innych okazji superprodukcja Curry Chaos ujrzała światło dzienne (a w sumie to nocną ciemnice, ale to szczegół) !!!

Akcja, przygody, przemoc, seks, małpiszony, dobre żarcie, koza i 11 palczasty kierowca na wielkim i niewielkim ekranie już od dziś! Lepsze od Indiany Jonesa i Królestwa Kryształowej Czaszki, bardziej wciągające niż Lost seria 4 i z aktorami piękniejszymi niż w Prison Break!
Bezsprzeczny kandydat do Złotych Lwów, srebrnych Wiktorów, Emmy i małych gazel wręczanych przez azerbejdżański przemysł filmowy.

Gdyby ktoś miał uwagi do lektora, musze powiedzieć, że dzwonił już do mnie Sir David Attenborough i mówił ze sam nie poprowadziłby tego lepiej, a Krystyna Czubówna dodała mnie na naszej klasie, więc jest nieźle.




Gdyby w wyniku światowego spisku film nie działał, na pewno znajdziecie go pod tym linkiem:

http://tv.eia.pl/video/user/videos/view/796


piątka!

czwartek, 16 października 2008

The End of Curry Chaos

I skończyły się wczasy!

Krótko podsumowując - w 61 dni pokonałem pewnie z 50 000 km, wydałem 30 000 rupii, zrobiłem 3870 zdjęć, widziałem 14 słoni, 3 razy odwiedziłem Delhi, zostałem pogryziony przez jednego psa, zgubiłem dwa ręczniki, raz zjadlem spaghetti, widziałem milion fajnych miejsc i sprawiłem, ze mój plecak przytył 14 kg(co było sporym problemem na lotnisku).
Ogólnie - było spoko!


Wielkie dzięki dla wszystkich 2106 osób które zajrzały na bloga, dla Państwa Mirońskich z Hoaxa za wspólne longboardowanie, Lando footwear za buty które przetrwały cały trip (szacuneczek!), rodziców, Flo (za cierpliwość), Surmiego (za mega pomoc), tybetańskich lekarzy, Aśki, która wytrzymała tydzień w moim towarzystwie, Floriana, Jemmy i Merei (piko-piko!) i całej reszty, której może w tym momencie nie wymieniam, a na pewno powinienem.

WIELKA PIĄTKA!



dziś Sfinks panie i panowie - 22:00 plaża!

India skate raport vol. 3

Taki krótki. króciutki. Na Goa nie ma wiele asfaltu, za to są duże fale i skatedeska leży w kącie, patrząc z zazdrością na starszą koleżankę. Nie żeby była całkowicie bezużyteczna (szczególnie przy śniadaniu), ale chwilowo nie ma jak skejcić.
Bombaj także nie obfituje w miejscówki (a sprawdzaliśmy wszędzie) , wiec deska służyła jedynie jako szybki sposob transportu i atrakcja dla lokalnych dzieciakow, zafascynowanych magią 4 kolek.

prawie jak california

sniadanie

palec

jaram sie! :)

Bombaj spot check

raczej nie przyszlosc skateboardingu

no sie kreci (mogly tak godzinami)


piątek, 10 października 2008

400 % wakacji

Hampi bylo spoko, ale koncowka tripu powinna sie skonczyc na Goa. I sie konczy. Palolem zaczyna ozywac, restauracje na plazy pojawiaja sie z dnia na dzien, a moje zycie na kilka dni sprowadzilo sie do egzystencjalnych pytan: "koszulka zielona czy biala?", "czy moge dostac menu?", "Czy w twoim domku tez rosnie palma?", "czy jest mojito?"....
Jedynym dniem, ktory przelamal wymieniana wyzej rutyne byla sroda. Bardzo pracowita. W towarzystwie Floriana von Niemiaszka ruszylismy bowiem przez cale Goa do Anjuny na slynny Flea Market, na ktorym spedzilismy cale 15 minut, bo go nie bylo. Lekko podlamani cofnelismy sie do Panji, stolicy calego stanu. Gdybym byl w Lizbonie to powiedzialbym, ze to miasto wyglada jak Lizbona, ale nie bylem, wiec moge jedynie powiedziec, ze wszyscy ktorzy w niej byli tak mowia.No i ma ciekawe sklepy monopolowe, czego nie omieszkalismy zbadac dokladnie. Kulminacja calego jakze wyczynowego dnia byl wypad do pobliskiej Spice Farm, by przekonac sie, ze pieprz i wanilia pochodza z drzewa (serio, czasem nawet tego samego), kawa tak naprawde jest czerwona, a ananas rosnie do gory.

Fal nie ma, na plazy jakies weze sie walaja, angielscy turysci zaczeli puszczac house wieczorami, krab mnie zaatakowal... Pora wracac!

ps.W czwarteczek Sfinks?

sie lowi...

...nie zawsze ryby, ale sie lowi.

Palolem najt

Slynny plazowy Anjuna Market

Kosciol najswietszej panienki w Panji

i sama panienka

Z cyklu pieprz i wanilia.Pieprz.(wanilia bedzie w nastepnym odcinku)

zapylacz


Hinduska klasa srednia na wakacjach.

środa, 8 października 2008

Southern India foodcore

"jesli cos dobrze wyglada, zjedz to!"
Andrew Zimmerman

Ciag dalszy wypasow z patelni. Nie zwazajac na czajaca sie w okolicy amebe sprawdzam ekskluzywne restauracje, mniej ekskluzywne restauracje, zupelnie nie ekskluzywne restauracje i czasem bagazniki rowerow i wozki, na ktorych sie cos piecze,smazy, gotuje, miesza lub wyciska. Transfer z polnocy na poludnie to niby tylko 15 stopni roznicy w szerokosci geograficznej, ale zrobil swoje - na talerzu pojawilo sie mega duzo kokosa (np. wodka z kokosa) i ryzu, jakies morskie maszkary i cos podobnego do pizzy (choc sera to tu nadal nie uznaja). Do tego musialem podjac sie mega zadania nauczenia sie jedzenia palcami ryzu, co wymaga wyzszych zdolnosci manualnych i (na poczatek) i cierpliwosci godnej cegly. Niewazne, voila, oto foty.

Wszystko co dasz rade zjesc palcami z kawalka bananowego liscia.
Mango Treee Special Thali.

Atomowe kalafiory

klasyczne sniadanie. Przekozak.


Bombaj burger - prymitywny, ale...
(O dzieki Ci Anthony Bourdain raz jeszcze!)

Taki mini lunch. Koszt 2,20 zl za zestaw.
Nikt nie wie czym jest to posrodku.

Troche ich powozi z nalesnikami.

Sok z bambusa. Albo z trzciny cukrowej.
Albo innego krzadyla. Nie wiem, ale chce wiecej.

Morskie stwory, ostatnie starcie.

banananasowe lassi.

Mojito. Na koniec.


ps. Slonia najlepiej karmic bananami.

poniedziałek, 6 października 2008

Hampi Hampi, very nice

No i znow pociag. Tym razem szybka przejazdzka, tylko 17 godzin. No i potem 6 autobusem. I godzine tuk tukiem. Super bylo! Troche sie napatrzylem na prowincje Indii i moge smialo stwierdzic ze sklada sie ona glownie z ryzu. Pomiedzy ryzami mozna czasem wypatrzyc lokalesa pelniacego zaszczytna role Pilnujacego Plonu, czyli siedzacego w blocie po kolana i dlubiacego krzadylem w ziemi. Co oni wydlubuja nie wiem, ale na pewno cos cennego, bo widac, ze do pracy podchodza z wielkim zapalem.
To taka luzna dygresja.

W kazdym badz razie jestem w Hampi. "malownicza, skalista dolina pelna XIV wiecznych swiatyn, byla stolica jednego z wiekszych krolestw poludniowych Indii " to opis okolicy tak odbiegajacy od prawdy, ze mija sie z nia o trzykrotna dlugosc rownika po czym w wyniku dziwnego zbiegu okolicznosci zderza sie sam ze soba, eksplodujac w deszczu malych sloni .
Ciezko opisac to miejsce bez uzywania zwrotow typu "aaaaaaa", "laaaaaaa", "patrz!", "wooow" , "el sorprender" (to po hiszpansku, bo jezdze chwilowo z dwiema le espaniola chicas) itp. Generalnie to posrodku niczego, a blisko rzeczki, postawiono wielkie miasto wykute w skalach, dorzucono bardzo duzo bardzo wielkich swiatyn i ogolnie sprawiono, ze miejsce to wymyka sie standardowym sposobom przedstawiania przestrzeni przy pomocy 24 znakow alfabetu, wiec nie bede dalej sie meczyl tylko wrzuce pare zdjec, po czym pojde oddac rower, ktory mi tu sluzy za glowny srodek lokomocji.

AAAA (!) w Hampi jest jeszcze Mango Tree, tylko nie takie zwykle, przecietne mango tree do jakich kazdy jest przyzwyczajony. To wyjatkowe Mango Tree to lokum, postawione dookola wielkiego drzewa (a takze czesciowo w), do ktorego przychodzi sie rano na szybkie sniadanie, po czym wychodzi poznym popoludniem, niezbyt wiedzac co sie stalo i dlaczego jest sie az tak najedzonym. Nastepnego dnia sie wraca.

centrum

Mereia vs vaca, lucha pasada

z okolicy

niezly wozek

slonio stajnie

palacyk jakis

pralnia

biznes mister, biznes

zabolew stwor lokalny


sobota, 4 października 2008

dr Bombay ziaaaa

Powitac!
Chcialem cos o Goa jeszcze napisac, ale nie starczylo czasu i pojechalismy do Bombaju. Z reszta - ile mozna pisac o palmach, morzu, falach i mojito za 4,20 zl (najdrozsza pozycja w menu). Zmeczeni dotychczasowym trybem zycia zapragnelismy nieco metropolii, a Aska to tak zapragnela, ze az wsiadla w samolot i poleciala do Polski. Szkoda bo znow jezdze sam.
Po mega szatanskim Delhi spodziewalem sie w Mumbaju totalnej 17 milionowej rozjebundy (to drugie co do wielkosci miasto swiata podobno), a tu prosze - pelna kultura. Anglicy widac trzymali okolice silna reka i miasto robi wrazenie mocno europejskie. Szyk, styl,klasa i McDonald, tylko gdzieniegdzie natretne hindyjczyki probuja do sklepow wciagac. Zamieszkalismy u DJ'a, ktory nie wiedzial nawet co to adapter, bo robi cale zycie w diamentach, a w czasie wolnym odpala swoje drugie mieszkanie dla turystow za free, organizuje tripy po miescie i ogolnie jest calkiem spoko kolezka jak na prawie 50latka.

Co do tripu po miescie - trasa jest jedna i raczej standardowa. Z rana wrzucic bagaze na Victoria Terminus, potem pod India Gate. Liczylismy, ze poszukiwacze talentow wezma 2 mlode, piekne i urzekajace osoby na plan jakiejs bollywodzkiej produkcji. Niestety strajk w wytworni pokrzyzowal nam plany i nie zagralismy w 34 filmach i 4 reklamach. Szkoda. Usadzilismy wiec nasze szanowne w stateczek i poplynelismy na Elefanta Island, na ktorej nie ma sloni, za to jest pelno malpiszonow i swiatynie wykute w skalach. Fajne,fajne.
Ciag dalszy dnia w tym zacnym miescie uplynal na intensywnych poszukiwaniach oslawionego Bombay burgera (Anthony Bourdain znow mial racje!), spodni (dluga historia), Chowpatty beach i dzielnicy, ktora wg hindusow jest srodkiem swiata, a dla mnie osobiscie to wygladala na koniec i byla middle high slumsem.
Wlasnie - slumsy. O ile Bombaj klasy A robi wrazenie, to przejazd przez ta czesc B, a takze C, D, i dalej to niezly wyczyn. Wlasne M0 zbudowane z folii, blachy i kartonu, z luksusowa toaleta na srodku ulicy. Niezly hardcore.


India Gate

Victoria Terminus



Wyspa slonia

sloni brak, ale i tak spoko.

Chowpatty beach z rana


i z popoludnia


srodek swiata


Mumbaj (ten lepszy)


Wlasne foliowe M0 (Mumbaj, ten gorszy)
Buty po tacie


Na koniec wrzucam ewidentnie Bombajski numer o taksowce w Kalkucie. Jechalismy z podobnym typem. Przy 40,000 taksowek w miescie mozna to uznac za skrajne nieprawdopodobienstwo. Enjoy!
http://www.youtube.com/watch?v=q6r1GrApjiM

czwartek, 2 października 2008

200% wakacji.

Czyli siedzimy na Goa. Fajne to Goa. Niewiele sie dzieje, aktywnosc zostala sprowadzona do prostych komend takich jak "jesc", "plywac", "opalac sie", "spac", "gin z tonikiem?". Krajobraz sprzyja takiemu trybowi zycia i oferuje jedynie palmy, piasek i morze (no i najtansze w calych Indiach drinki, choc nie wiem czy to zasluga geografi). Raz widzielismy rzeczke, ale nastepnego dnia jej nie bylo, bo byl przyplyw.
AAAA i sa jeszcze fale, a calkiem przypadkiem odkrylem kto posiada jedyna surf deske w okolicy i w towarzystwie hiszpanczykowo-australijskim staram sie zalapac o co w tym wszystkim chodzi i czemu wszyscy sie tym tak jaraja.


Palolem


szczyt bezguscia i zlego smaku

wczesne popoludnie

pozne popoludnie

kleszcze smierci

morskie maszkary

Cthulu, smazony

Goa backcountry

Znikam bo znow sie warun na deske pojawil.

ALOHA!

ps. Askaaaa pewnie zimno w Polsce co? :)